,
W ostatnią środę, 25 października, w wieku 101 lat zmarła Wanda Półtawska, lekarz, niestrudzona obrończyni życia, przyjaciółka św. Jana Pawła II.
Znajomość Karola Wojtyły z rodziną Półtawskich ukształtowała jego sposób myślenia o małżeństwie i wpłynęła na jego książkę „Miłość i odpowiedzialność”. Pozycja ta w dużej mierze jest oparta na wiedzy i doświadczeniu Wandy Półtawskiej.
W jednym z listów do niej przyszły papież pisał wprost: „to moja i Twoja książka”.
Św. Jan Paweł II mawiał do niej, gdy skarżyła się na zmęczenie: „Będę się modlił, żebyś mogła, co nie możesz”. I mówiła
o sobie, że dzięki jego modlitwie może. Mówiła o sobie w jednym z wywiadów: „Gdzie pan znajdzie babę 90-letnią, która jedzie osiem godzin, śpi cztery, wykłada kolejne osiem?”
Wanda Półtawska mówiła „prosto z mostu”, dosadnie, bez ogródek. Jej świat był czarno-biały. W rozmowach nie była łatwa, choć ci, którzy znali ją bliżej, wiedzieli, że pod szorstką powierzchownością kryło się wrażliwe wnętrze.
Prawie do końca swoich dni często spotykała się ze młodzieżą, ze studentami. Ta drobna staruszka przyciągała młodych, pragnących jasnych, czytelnych wskazówek, jak dobrze przeżyć życie, zbudować trwałe małżeństwo i nie zmarnować ani jednej chwili.
Prowadząc prelekcje nie straszyła złem i jego konsekwencjami, ukazywała zaś piękno miłości. Do dziennikarzy mówiła: „Przestańcie się czepiać zbrodni – pokażcie, jakie jest życie bez zbrodni. Pokażcie wartości: wielodzietną rodzinę, szczęśliwą. Ludzi, którzy nie obnażają swego ciała, tylko je szanują. Dawajcie świadectwo prawdzie i pięknu,
a nie grzebcie się ciągle w grzechach”.
Decyzję o tym, by zostać lekarzem, podjęła w obozie w Ravensbrück, do którego trafiła jako młoda dziewczyna zaangażowana w lubelską harcerską siatkę konspiracyjną. W obozie spędziła cztery lata, poddawana okrutnym eksperymentom medycznym. Po latach wspominała: „Pewnego dnia przyszedł jakiś mężczyzna, rozciął wielkimi nożycami kolczaste druty, jakimi był otoczony ten mały obozik, i zawołał: Dziewczęta, jesteście wolne! Na co towarzyszący mu drugi człowiek powiedział: Ty głupi, czego się drzesz? To trupiarnia! A ja właśnie żyłam i myślałam. I leżąc tam z zimnym trupem Cyganki, postanowiłam, że skończę medycynę. Brzmi to paradoksalnie: w chwili gdy umierałam z głodu, a śmierć była kwestią dni czy może nawet godzin, planowałam życie”.
Medycynę ukończyła na Uniwersytecie Jagiellońskim. Uzyskała oba stopnie specjalizacji i doktorat z psychiatrii.
W małżeństwie z Andrzejem przeżyła ponad 70 lat. Doczekali się czterech córek.
Karola Wojtyłę poznała poszukując spowiednika, który by jej pomógł w odpowiedziach na pytania i niepokoje, które pozostały w jej duszy po traumie obozu; spowiednika, który by pomógł jej odnaleźć miejsce w życiu. Ich znajomość zamieniła się w przyjaźń trwającą aż do śmierci papieża. Kiedy w 1962 roku zachorowała na złośliwy nowotwór, biskup Wojtyła napisał list z prośbą o modlitwę do włoskiego kapucyna, o. Pio. Nowotwór w niewytłumaczalny sposób zniknął,
a Wanda wróciła do pełnego zdrowia.
Jednym z obszarów, którym poświęcała najwięcej uwagi, była ochrona życia. To też wyniosła z obozu – była świadkiem jak SS-man wrzuca do pieca nowonarodzone dziecko. Wstrząśnięta postanowiła, że jeśli przeżyje, będzie walczyć o życie każdego dziecka.
Jako lekarz nigdy nie miała wątpliwości, że aborcja jest zbrodnią dotykającą dziecko i kobietę. Jako jedna z pierwszych głośno mówiła o tym, jak aborcja wpływa na zdrowie psychiczne kobiety.
Przypominała także, że odpowiedzialność za aborcję ponosi także ojciec dziecka. W Biblii mężczyzna zrzuca winę na kobietę, w życiu jest podobnie – kobieta często zostaje sama, bo mężczyzna wypiera się ojcostwa. Przez 70 lat pracy spotkała się tylko z jednym przypadkiem, kiedy 19-letni chłopak poszedł do lekarza i powiedział: „Nie pozwalam zabijać mojego dziecka”. Jest hańbą, że tylko jeden, bo przecież inne zabijane dzieci też miały ojców.
W 2014 roku z okazji kanonizacji swojego przyjaciela – a nawet „brata”, bo tak Karol Wojtyła, a potem Jan Paweł II podpisywał listy do niej – zaprosiła lekarzy do podpisania deklaracji wiary. W ten sposób chciała dobrze przygotować środowisko medyczne do uroczystości kanonizacyjnych. Zapragnęła, by lekarze wierzący, katolicy, przyznali się Bożej
nauki i ukazali światu, że są praktykującymi katolikami, że są wierni. Nie chodziło o uczone referaty, o metody, o technikę, ale o proste i jasne wyznanie wiary. W deklaracji zawarła między innymi stwierdzenie, że „moment poczęcia człowieka
i zejścia z tego świata zależy wyłącznie od decyzji Boga”, „płeć człowieka dana przez Boga jest zdeterminowana biologicznie i jest sposobem istnienia osoby ludzkiej”, „podstawą godności i wolności lekarza katolika jest wyłącznie jego sumienie oświecone Duchem Świętym i nauką Kościoła i ma on prawo działania zgodnie ze swoim sumieniem i etyką lekarską, która uwzględnia prawo sprzeciwu wobec działań niezgodnych z sumieniem”. Deklarację podpisało prawie
4 tysiące osób, w tym lekarze, pielęgniarki, studenci medycyny, itp. Inicjatywa wzbudziła liczne głosy krytyczne, została uznana jednak za zgodną z polskim prawem przez Naczelny Sąd Lekarski.
W jednym z wywiadów powiedziała, że myśl o śmierci jest twórcza, bo mobilizuje, by to, co chcesz odłożyć - zrobić teraz. Przecież nie wiesz, kiedy umrzesz. Skąd masz pewność, że to nie dzisiaj?
Twierdziła, że trzeba dbać o zdrowie, ale ono nie jest najwyższą wartością. Bo nie chodzi o to, żeby człowiek był zdrowy, ale żeby był święty.
opr.